Dlaczego kobiety kochają zazdrośników?
Spotykają się od paru miesięcy. Zakochani, zapatrzeni w siebie, on troskliwy, opiekuńczy, ona po cichu zaczyna zerkać na publikacje ślubne. W jego łazience jej szczoteczka do zębów leży już oficjalnie, coraz częściej padają deklaracje i plany co do wspólnej przyszłości.
Spędzają ze sobą sporo czasu, czasami wychodzą z paczką znajomych do klubu. Sami raczej nie odkąd on miał do niej pretensje o tego chłopaka, z którym zatańczyła. Wytłumaczył jej wtedy, jak bardzo ją kocha, a ona jest tak piękna i wspaniała, że nie potrafi znieść myśli, że mógłby ją stracić. Mile połechtana jego zazdrością stwierdziła wtedy coś w stylu „ależ misiu, przecież tylko ciebie kocham”.
Jakiś czas później zobaczył, że z pracy odwiózł ją mężczyzna. Padało, autobus uciekł, kolega i tak jechał w tym kierunku, bo jego żona pracuje nieopodal, to zaoferował podwózkę. Wtedy dowiedziała się, już ostrzej, że jej kochany „nie życzy sobie”. Ustąpiła, i odtąd pilnuje się, żeby nie mieć zbyt wielu kontaktów z płcią przeciwną. Przecież skoro jest taki zazdrosny, to znaczy, że ją bardzo kocha. Jest szczęśliwa, że jej mężczyzna jest tak zaangażowany, że w każdym innym facecie w okolicy dostrzega zagrożenie. Przyznaje, kiedy go słucha, że faktycznie dostrzega te sygnały świadczące o tym, że wszyscy inni chcą ją mu zabrać, zaciągnąć do łóżka a potem skrzywdzić. Co za miłość! Co za oddanie i opieka z jego strony!
Oczywiście, że rozmawiała z nim na temat jego zaborczości, tłumaczyła, że nie ma się o co martwić, że jest mu wierna, i że nie może mieć do niej pretensji za to, że kasjer w sklepie był taki miły. Nauczyła się też już przez ten czas, żeby kasować sms-y od znajomych czy współpracowników, unikać kontaktu, nawet wzrokowego, ubierać się skromniej i ograniczać makijaż, aby nie prowokować mężczyzn swoją urodą. Przecież ma już swojego rycerza, drugą połówkę, i jest kochana jak żadna inna. Jest szczęśliwa.
Któregoś wieczoru siedzą przytuleni na kanapie, jej telefon wyświetla informację, że na portalu społecznościowym ktoś do niej pisze. Zwykłe „cześć”, ale zdjęcie i męskie imię wystarczają. Na nic jej tłumaczenia, ze nie zna delikwenta, na nic zablokowanie piszącego na oczach ukochanego. Ten rozpętuje piekło. Zabiera jej telefon, krzyczy, wyzywa ją od najgorszych, każe się wynosić, rzuca w nią płaszczem, albo sam wychodzi, po drodze zrzucając rzeczy ze stolika. Po ochłonięciu przeprasza, kaja się, przynosi kwiaty, biżuterię, płacze na kolanach i błaga o wybaczenie. Przecież on po prostu kocha aż za bardzo! Szaleje na samą myśl, że ktoś inny trzymałby ją w ramionach. Ah, co to za wielka miłość!
Wracają do siebie, ona szczęśliwa, on obiecał poprawę. Widziała, jak prawie pobił chłopaka, który w klubie próbował ją podrywać. Imponuje jej, że tyle miesięcy razem, a on nadal jest o nią gotów stanąć do bójki.
Tylko te awantury psują sielankę. Mimo, że rzadsze, to ich intensywność wzrasta. Jego słowa są coraz ostrzejsze, potrafi też szarpnąć ją za ubranie czy złapać mocno by nie odeszła. Pocieszające przynajmniej, że oduczył się awanturować publicznie i czeka aż będą sami. Nie musi się wstydzić chociaż za niego. No i nie bije. Te parę zniszczonych bibelotów, wybita szyba w drzwiach od trzaśnięcia, wyrzucone z szafy spódniczki czy zrzucony garnek z zupą, to wyraz jego frustracji, ale na nią ręki nigdy nie podniósł. W twarz nie uderzył. Ten siniec na ramieniu to przypadkowy taki, wyrywała mu się i uderzyła we framugę.
Jej koleżanki mają o całości podzielone zdania. Jedne mówią „zostaw drania”, drugie „jak ja bym chciała żeby mnie ktoś tak kochał jak wariat”, jeszcze inne „a może mu dałaś powód? Po co się tak stroisz? Szukasz kogoś?”
Po przemyśleniu, postanawia uwierzyć, że te pierwsze to zazdrosne suki, które przecież nie mają nawet facetów, a on szaleje z miłości, ale się będzie dla niej kontrolował, dla niej się zmieni, przecież obiecał. Gdzie ona znajdzie drugiego takiego? Zakochanego na zabój. Po ślubie mu przejdzie, bo będzie miał pewność, więc przyjmuje zaręczyny… Zresztą i tak właśnie się dowiedziała, że jest w ciaży…
Znasz taką historię ze swojego otoczenia? Jedne kończą się wcześniej, inne później, jeszcze inne, niestety, tragicznie. Jest też spory odsetek takich, o których dowiadujemy się za późno, albo i wcale, chociaż krążą plotki, że ta blondyna z sąsiedniego bloku, to wcale nie spada sama z tych schodów co kilka miesięcy. No i nie każdy cios zostawi widoczne ślady.