Philip Roth
Paru jest zaledwie pisarzy, których pokochałem całym sercem, a jednocześnie ich pisanie zdobyło mój głęboki szacunek. Racjonalna i krytyczna część mojej osoby podejrzliwie przyglądała się moim zauroczenim Bukowskim, Millerem czy Hłaską. „Może to i ładne, ale nie za dobre.” zdawało się pojawiać gdzieś z tyłu głowy. Z drugiej strony liczni pisarze, których szanowałem, nie potrafiłem jakoś przygarnąć do serca z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Tu lista jest dużo dłuższa, nie będę się, więc w nią zagłębiał. Naczelną postacią mieszczącą się w obu kategoriach jest Philip Roth. Jeżeli jakimś cudem nie czytaliście jeszcze nic jego (albo nawet o nim nie słyszeliście!), to szczerze polecam marsz do księgarni – ten facet dostanie w najbliższych latach Nobla. Co więcej zupełnie zasłużenie, jak mało kto ostatnio (z wyłączeniem Vargasa Llosy, tak, tak).
Romans z Rothem
Moja przygoda miłosna z Philipem R. zaczęła się dość późno, bo dopiero na pierwszym roku studiów. Usłyszałem gdzieś o „Kompleksie Portnoya” i postanowiłem przeczytać tą jedną z legendarnych w Stanach książek. W 1969 roku, powieść ta, z umiarkowanie znanego pisarza, który dziesięć lat wcześniej zdobył National Book Award, uczyniła pierwszą gwiazdę jankeskiej literatury (skandaliczną, dodajmy, bo to powieść o żydowskim młodym facecie z problemami z seksem i kobietami). O ile źródła popularności były dość tanie, to sama książka była niezwykle wnikliwa i pełna wrażliwości oraz… humoru. Szybko zakumulowałem się z głównym bohaterem, który z rozpaczą wspominał, że każdy od razu wiedział, że jest Żydem, przez jego duży nos, którego był w stanie dotknąć językiem (tu zaznaczam, że sam jestem w stanie dotknąć swojego nosa językiem, także nici sympatii z fikcyjną postacią nie było mi trudno nawiązać).
Moje kolejne napady to była „Lekcja anatomii” i „Cień pisarza” – w tej drugiej książce absolutnie się zakochałem. Wprowadza ona fikcyjne alter ego pisarza, Nathana Zuckermana, który wyprawia się na spotkanie ze swoim literackim idolem. Dla kogoś, kto tak jak ja, w owym czasie marzył o napisaniu własnej powieści, książka ta była cudowna. Była to też pierwsza książka Rotha, którą zamiast wypożyczyć kupiłem. Zdecydowanie ją polecam, a osobom o literackich ambicjach szczególnie. Poza tym jest naprawdę fantastycznie napisana i bardzo dobrze przetłumaczona.
Na koniec pierwszego roku studiów przeczytałem jeszcze „Praską orgię” – c.d. „Cienia pisarza”, ale nie podbiła mnie nijak i mój romans przygasł na parę lat.
Nawrót
Trwało to parę lat, aż wreszcie, będąc już po studiach, trafiłem na bardzo ładne, kieszonkowe, ale w twardej oprawie wydanie „Poślubiłam komunistę” i „Amerykańską sielankę” – obie świetne, dużo bardziej dojrzałe niż wcześniejsze jego książki i… trochę podobne do powieści uwielbianego przeze mnie Saula Belowa, choć będę szczery i przyznam, że Saul przegrywa obecnie w moim sercu z Rothem.
Wreszcie zupełnie ostatnio przeczytałem „Ludzką skazę”, tym razem po angielsku (Human Stain) i… ostatecznie zostałem wyznawcą. Tak wspaniałej historii, z genialnym tłem, z potężnie fascynującymi, a jednocześnie zaskakującymi postaciami nie czytałem dawno. W trakcie czytania zresztą, zorientowałem się, że ja tą historię w okrojonej formie znam – na studiach widziałem film „Piętno” z Nicole Kidman i Anthonym Hopkinsem, oparty na tej książce. Film też lubię, ale książka jest bezbłędna.
Moja ostatnia lektura Rotha, znowu trochę zawiodła – mówię tu o „Spisku przeciwko Ameryce”
O czym ja w ogóle mówię?
Chciałem tu napisać coś więcej o uwielbianym przez siebie pisarzu, a… wyszła chyba umiarkowanie ciekawa lista moich lektur. By rzutem na taśmę uratować wartość tego wpisu, spróbuję powiedzieć coś o tym czemu warto czytać książki Rotha. Otóż:
1. Jest to pisarz o wybitnej wrażliwości
2. Nie ma drugiego takiego pisarza we współczesnej literaturze, który tworzyłby tak żywe, fascynujące i jednocześnie realne postaci
3. Posiada on dar niebywałego realizmu, połączony z wspaniałą wyobraźnią – potrafi stworzyć absolutnie nieprawdopodobną historię i sprawić, że uwierzymy w nią w pełni już na drugiej stronie i zaczniemy się rozglądać za postaciami na ulicach naszego miasta.
4. Roth rozumie swój kraj jak mało kto go rozumiał. Może Updike, może Below, moooże Dos Passos i Steinbeck. Czytając jego książki można zrozumieć lepiej nasz świat i dzieje się to niby przypadkiem. W tym aspekcie przerasta go może DeLillo, ale to trudny wybór.
Co więcej? Udanej lektury życzę.