Poczucie odrębności

Poczucie odrębności

Dwa tygodnie temu miało miejsce zdarzenie, które mocno zachwiało moim generalnym światopoglądem. Grałem w turnieju piłkarskim i przy jednej z interwencji nadziałem się na kolano rozpędzonego gościa. W efekcie wylądowałem na ostrym dyżurze z podejrzeniem popękanych żeber. Nie o szpitalach, koszmarnych kolejkach czy niekompetencji (pani zaczęła mi prześwietlać niewłaściwą stronę klatki piersiowej) chcę jednak pisać.

Chodzi tu o moment, kiedy tuż po zderzeniu, wyjąc z bólu leżałem na murawie.

Jesteś sam

Nie wdając się w szczegóły: leżałem na ziemi, otaczali mnie wystraszeni zawodnicy i próbowałem 1. Nie zwymiotować 2. Złapać oddech

Wszyscy chcieli mi jakoś pomóc, ale nie mogli. Byli o krok ode mnie, ale tylko ja czułem ten obezwładniający ból, oni nietknięci byli obok. Pamiętam, że ogarnęło mnie niezwykle mocne poczucie odrębności. Ja jestem tu, a oni tam, pomyślałem. Ból był tylko mój, nie istniał w ich świecie. Byłem sam.

Myślę, że było to dla mnie tak silne uczucie, bo z reguły widzę świat jako wielką Jedność. Wszyscy składamy się z tych samych atomów, atom, który jednego dnia jest częścią mojej gałki ocznej, innego tworzy skórkę pomidora, a jeszcze następnego jest elementem Twojego paznokcia. Planeta jest jedna i wszyscy jesteśmy współzależni. Tak to widzę. A tu nagle łup: ja tracę i tylko ja, tylko mnie boli. Takie, anty-duchowe przeżycie. Nie wiem czy kiedyś czułem się bardziej odrębny od wszystkich ludzi. Nagle zrozumiałem, co miał na myśli Blaise Pascal, pisząc że żyjemy sami i umieramy sami. Ta ostateczna samotność dotyka nas najmocniej w bólu, w cierpieniu i… oczywiście w śmierci.

Zmieniłem się

To uczucie co jakiś czas do mnie wraca, było tak mocne, że nie potrafię o nim zapomnieć, oczyścić z niego myśli. Co ciekawe zdaje się wpływać w codziennych sytuacjach: stałem się bardziej niezależny, asertywny, może nawet bardziej egoistyczny. Nabrałem dystansu do ludzi obdarzających mnie dobrymi radami, oceniających mnie… Dotarło do mnie z całą mocą, że konsekwencje wszystkich moich wyborów i decyzji poniosę przede wszystkim ja. I że wszelka rada, nawet najlepsza jest jak doping kibiców – niewiele zmienia w tym co dzieje się na boisku.

W mojej naturze tkwi szukanie rozwiązań najlepszych dla ogółu. W każdej grupie, w której się znajduję staram się znaleźć wyjście, które nie będzie najbliższe moim chęciom, ale wszystkich zaangażowanych osób. Zawsze czułem się odpowiedzialny za emocje innych – gdy ktoś nudził się na imprezie, starałem się go rozbawić, gdy decydowałem się z jakąś kobietą rozstać, dbałem by jej przy tym nie zranić. Tym mocniejszym szokiem były te niezwykle mocne doznania – zrozumiałem swoją odrębność tak, jak nagle rozumiemy skomplikowane równanie matematyczne. Zwijając się z bólu miałem ochotę wykrzyczeć: eureka!

Żeby pokusić się o jakieś podsumowanie – choć żal mi spłycać to doznanie… W dużym mieście, gdzie nieraz działamy jako trybik wielkiej maszyny, łatwo zapomnieć o tym, że naszą drogę musimy przejść sami. My zapłacimy za swoje błędy, za zaniechania, za strach. Ludzie dają rady, próbują kontrolować… Wszystkie te więzy, wszystkie te manipulacje są jednak iluzoryczne. Mamy prawo w pełni o sobie decydować, bo nikt za nas nie będzie cierpiał, nikt za nas nie będzie się cieszył i już na pewno nikt za nas nie umrze.