Coraz częściej miejsce pracy staje się miejscem rodzenia się wielu relacji. Nie tylko koleżeńskich, ale także bliższych. Jaka jest tego przyczyna? Co zbliża ludzi do siebie w czterech ścianach biura?
Praca jest miejscem, w którym średnio spędzamy osiem godzin dziennie, czyli pół dnia. Jeżeli pracujemy w biurze czy urzędzie, codziennie spotykamy mnóstwo ludzi. Przeważnie jednak jesteśmy skazani na towarzystwo tych kilku osób, które znajdują się w naszym pokoju lub wydziale. Po pewnym czasie przebywania zaczynają nawiązywać się przeróżne relacje: przyjaźnie, konflikty, ale także romanse i związki. Wynika to przede wszystkim z przebywania przez długi czas z tymi samymi osobami. Jeżeli siedzimy naprzeciwko siebie i dzieli nas tylko biurko, to siłą rzeczy musi nawiązać się rozmowa, wspólne wyjście czy lunch, nawiązuje się głębsza znajomość. Tematyka rozmów zaczyna meandrować, skręcać na bardziej osobiste tory, zaczynamy zwierzać się z problemów rodzinnych czy partnerskich, udzielać sobie rad, pocieszać się. Po pewnym czasie piszemy do siebie sms-y na dobranoc, niby przypadkiem, niby bez znaczenia, ale z wiadomym podtekstem. Cieszymy się, że jutro idziemy do pracy bo spotkamy tę osobę, mimo że nadal jesteśmy tylko kumplami. Jednak „wiedz, że coś się dzieje”. Druga osoba czuje to samo, a ośmiogodzinny tryb pracy i czterech ścianach zbliża coraz bardziej. Mąż, żona, życie domowe zaczyna mieć mniejszą wartość, liczy się tylko praca, czasem zostajemy nawet po godzinach.
W pewnym momencie, kiedy w biurze zostajemy sami, następuje pierwszy krok – niewinne przytulenie, czy całkiem winny pocałunek. Nie definiujemy tego, udajemy że to nic, nadal jesteśmy koleżeństwem i wmawiamy sobie, że więcej tego nie zrobimy. Oczywiście, nadzieja matką głupich – oczywiście powtarzamy to po niedługim czasie. Już wtedy nie udajemy, że nic się nie dzieje. To zaczyna mieć znaczenie. Chcemy być coraz bliżej tej osoby, a wszyscy w domu dziwią się, dlaczego tak z dnia na dzień pokochaliśmy swoją prace. Zaczynamy dbać o siebie jeszcze bardziej i „stroić” się przed wyjściem.
Następnego dnia szukamy tylko powodu aby wyjść, albo się gdzieś zaszyć, chcemy aby wszyscy z pokoju gdzieś sobie poszli, chodź na chwilę. To bardzo wygodny układ, nikt nas nie podejrzewa, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Oczywiście nie odpływamy całkowicie. Wiemy, gdzie jesteśmy i jak powinniśmy się zachowywać, aby nasza praca nie ucierpiała.
Po pewnym czasie zaczynamy się spotykać poza pracą, podskakujemy z radości na informację o ognisku, czy wyjeździe szkoleniowym czy integracyjnym.
Taki balon napełnia się, do niebezpiecznego momentu. W końcu pęka, coś się dzieje, nie dogadujemy się, a nasza znajomość to równia pochyła, a właściwie przepaść. Rozsypało się tak niespodziewanie, właściwie bez przyczyny. Co dalej? Wracamy do pracy, rzucamy ukradkowe spojrzenia na siebie, nie odzywamy się do siebie, straciliśmy świetnego kumpla z pracy. Więc czy warto było ryzykować dla tych kilku chwil?